Twoje odejście zawsze
jest dokładnie takie samo: słodko – gorzkie. Daje mi wielką ulgę i jednocześnie
sprawia, że nienawidzę Ciebie, siebie i tego co nas łączy. Niszczysz mnie od
środka, tak jakbyś działał według starannie ułożonego planu. Chcę wierzyć, że
go nie posiadasz. Kolejne listopadowe wieczory przemijają w dokładnie taki sam
sposób. Powielam schemat. O godzinie 18:04 pukasz do drzwi mojej kawalerki,
bowiem tyle czasu zajmuje Ci dojście z przystanku autobusowego do bloku numer
9. Przekraczając próg mojego lokum, muskasz od niechcenia moje wargi. Staram
się w jakikolwiek sposób przedłużyć ten pocałunek, nie udaje mi się za każdym
razem. Zdejmujesz buty, kurtkę i czapkę. Wszystkie ubrania są tymi prywatnymi,
ich nawierzchnia nie jest pstrokato ozdobiona naszywkami sponsorów. Wchodzisz
do niewielkiej kuchni i stawiasz na blacie szafki czerwone wino. Ja wyciągam
kieliszki. Ty otwierasz butelkę. Ja nalewam. Ty pijesz. Potem się pieprzymy.
Długo i namiętnie. Dochodzisz niezliczoną ilość razy, ja także. Krzyczę Twoje
imię i za każdym razem kiedy to robię, widzę uśmiech satysfakcji na Twojej
twarzy. Próbuję złapać kontakt wzrokowe, ale moje starania spełzają na niczym.
Chcę odnaleźć w Tobie, cząstkę Ciebie. W moich oczach stają łzy, ale je
powstrzymuję. Zasypiamy obok siebie. Przed świtem wymykasz się z mieszkania.
Nieważne jak, ale miałam Cię na te długie jesienne wieczory. Teraz przyszła
zima i nie będę miała Ciebie wcale, chyba, że na ekranie telewizora. Będziesz
uśmiechać się do mnie i machać radośnie. Będziesz opowiadać w wywiadach o swoim
wspaniałym, skocznym życiu. Nie przyznasz się jak jest naprawdę. Nie powiesz,
że co noc poza sezonem uprawiasz seks z dziewczyną, której imienia nie
pamiętasz, a raczej, nie chcesz pamiętać. Nie powiesz, że miewasz stany
depresyjne. Nie powiesz, że całe Twoje życie to kłamstwo. Po weekendzie w
skocznym cyrku, wrócisz do Niemiec. Wrócisz do mnie - w tej oschłej, wręcz lodowatej
postaci. Zawsze będziesz wracać do mnie, swojego największego sekretu...